Ian Wilson – Życie po śmierci – Recenzja
Lubisz niespodzianki?
Ja czasem lubię, czasem nie lubię. Kiedy nie są to przyjemne niespodzianki, to zdecydowanie nie lubię, jeżeli jednak są miłe – to tak, takie niespodzianki faktycznie lubię.
Taką właśnie miłą niespodzianką była dla mnie książka Iana Wilsona „Życie po śmierci”.
Autor nie został mi przez nikogo polecony.
Nie znalazłem jakiejś wzmianki, w innej książce, która by mnie zainteresowała.
Zwyczajny przypadek – książka w stanie już mocno „używanym” trafiła mi w ręce, a jako, że tytuł wydał się interesujący, a bardzo pośpieszny research wskazał, że treść może być adekwatna… Uznałem, że „czemu nie”.
Książeczka jest na tyle mała i krótka – (to jakiś format kieszonkowy!) – że uznałem, że w sumie jeżeli nawet nie okaże się „wybitna” to wiele nie stracę. Najwyżej będzie przystawką, przed czymś ciekawszym.
IAN WILSON ŻYCIE PO ŚMIERCI – PIERWSZE KROKI
Szczerze?
Byłem bardzo miło zaskoczony wnikliwością autora. Wiedziałem już po szybkim przeszukaniu internetu, że Ian Wilson napisał wcześniej znaną i lubianą książkę o Całunie Turyńskim – tyle, że tej książki też nie czytałem.
Nie czytałem dotychczas kompletnie NIC, od Iana Wilsona, to była pierwsza jego publikacja w moich rękach – i na dodatek trafiłem na nią przypadkiem.
O badaniach Stevensona wiedziałem sporo – jak chyba każdy na świecie, kto cokolwiek choćby liznął temat reinkarnacji.
…O kontrowersjach związanych z badaniami Stevensona też wiedziałem – ale już mniej.
Bardzo więc doceniam Iana Wilsona za naprawdę rzetelne podejście badawcze do każdego w zasadzie rozdziału książki. Na mój ogromny szacunek zasługuje, że sam autor choć ma określone poglądy religijne i nie boi się o nich pisać wprost – stara się w miarę możliwości sprawdzać i obalać kolejne „wizje” ewentualnego życia po śmierci.
ŻYCIE PO ŚMIERCI – O CZYM TO JEST
Tutaj sobie trochę żartuję, bo o czym może być książka, której tytuł brzmi „życie po śmierci”?!
A tak całkiem serio – wydanie, które miałem w rękach pochodzi z 1989 roku i muszę przyznać uczciwie, że jak na tamte lata jest naprawdę ciekawym zbiorem przemyśleń na najróżniejsze – szczególnie te najbardziej znane podejścia do wizji życia po śmierci.
…Jakie było moje zaskoczenie, kiedy obawy te zdaje się potwierdzać książka wydana już w 1989.
Oczywiście, w „życie po śmierci” Wilsona nie znajdziemy wzmianki o dr. Newtonie – i jego metodach badawczych. Możliwe, że w swojej pracy uniknął on błędów swoich poprzedników – i ja wciąż pozostawiam ten temat otwarty – zarówno do dyskusji jak i lepszego zapoznania się z samą hipnozą jako taką.
Nie mniej – dr. Newton miał swoich poprzedników, którzy robili z grubsza to samo – i właśnie wątpliwości dotyczące ich pracy wyrażał w swojej książce Wilson.
Żebym nie był tutaj gołosłowny – myślę, że nie zrobię jakiegoś wielkiego spoilera, jeżeli wspomnę o p. Jane Evans w podobny do opisanego przez dr. Newtona sposób wprowadzanej w stan regresji hipnotycznej przez Arnala Bloxhama.
Podczas swojej regresji hipnotycznej – co zostało doskonale udokumentowane w 1976 przez BBC – opowiadała, że cofnęła się do czasów Imperium Rzymskiego – gdzie żyła jako Liwonia – żona nauczyciela rzymskiego namiestnika Konstancjusza.
Nie będę tu przepisywał szczegółów zawartych w książce – ale long story short – Miała ona w swoim poprzednim wcieleniu żyć w tamtych czasach i z ogromną dokładnością opowiadać o szczegółach tego, co wtedy widziała, słyszała, a także czuła.
Miała opowiadać fakty historyczne – dobrze połączone z tak dokładnymi faktami, jakich nie byli w stanie znać nawet najlepsi historycy.
….Kobieta ta miała być na tamte lata najlepszym dowodem na to, że reinkarnacja istnieje, a regresja hipnotyczna to możliwość wręcz naukowego udowodnienia tego, co robiło się w poprzednich wcieleniach.
….Tyle tylko, że nie.
To po prostu nie jest prawda.
Jak się okazało cała historia, którą podczas regresji hipnotycznej była wypowiedziana przez p. Evans pochodzi z powieści historycznej Whola the living wood. Ciężko się dziwić w tej sytuacji, że niektóre przedstawione przez p. Evans fakty nie mogły zostać potwierdzone przez historyków – bo były po prostu fikcją literacką.
I tak właśnie na stronach swojej książki Iam Wilson rozprawia się z kolejnymi znanymi wizjami życia po śmierci – i rzekomo niemalże „namacalnymi dowodami”.
Jest o niewiele mających wspólnego z rzetelnością praktykach Stevensona – które w dużej mierze polegać miały na pomijaniu wszystkich „niewygodnych” faktów tak, by tylko to, co znalazł pasowało pod tezę, którą chciałby udowodnić.
Było o Doris Storkes, – gdzie podczas jednego z jej występów reporterzy telewizyjni Beth Miller i Siobhan Hockton odkryli, że osoby, z których duchami na scenie kontaktuje się Doris nie tylko siedzą „dziwnie blisko” sceny – ale jak się też później okazało nie są osobami przypadkowymi. Są to ludzie, których historię są samej Doris doskonale znane – dokładnie tak samo jak imiona ich bliskich, adresy, numery i wszystkie inne informacje, które ona „słyszy” od duchów zgromadzonych na sali. Jak się zresztą później okazało wszystkie te osoby, które tak doskonale odczytywała zostały przez nią wcześniej zaproszone i otrzymały darmowy bilet na „pokaz umiejętności”.
Było też o „wychodzeniu z ciała” po zażyciu narkotyków, po którym opisy np. Budynków, które mieli widzieć „opuszczający ciało” mają się nijak do faktycznego stanu dachów.
Ktoś na tym etapie mojej recenzji może pomyśleć – skądinąd błędnie, że „Życie po śmierci” Iana Wilsona to książka napisana przez wojującego ateistę, który za cel obrał sobie taki dobór osób i przypadków, żeby akurat na siłę udowodnić, że wszyscy, którzy doszukują się istnienia jakiejś formy „życia” po śmierci fizycznego ciała to oszuści, kłamcy i naciągacze.
…Ale byłoby to bardzo, bardzo błędne podejście.
Ian Wilson w swojej książce faktycznie wskazuje na mity, rozprawia się z oszustami i stara się, by czytelnik nie popadał w niezdrową fascynację wszystkim co „nieznane”, bo jak słusznie zauważa – często wiąże się to faktycznie z oszustwem, lub zwykłą chęcią wzbogacenia się czyimś kosztem.
Nie jest to jednak książka, która ma za zadanie Cię zniechęcić do samodzielnego myślenia – nic z tych rzeczy. Obok oszustów i naciągaczy są też ukazane białe kruki, których wiedza i zdolności przeczą jakiejkolwiek logice:
- Jest o Swedenborgu – doskonale mi znanym człowieku, którego dokonania parapsychiczne, które dziś moglibyśmy zapewne nazwać „intuicją” są świetnie udokumentowane historycznie.
- O tym, jak wiedział, kiedy płonął jego dom, choć informacja ta dotarła do niego dopiero 3 dni później najszybszą droga.
- O tym jak „przewidział” zabójstwo rosyjskiego cara, choć był w tym czasie wiele kilometrów dalej – i oczywiście nie miał z samym zabójstwem nic wspólnego.
- Jak wskazywał na ukryte przedmioty – przy świadkach – o czym faktycznie wiedzieć mógł jedynie zmarły krewny w sytuacjach, kiedy nawet tego zmarłego rodzina o tych ukrytych przedmiotach zwyczajnie nie wiedziała.
Było o Leonorze Piper, która w transie ujawniała dokładne i konkretne informacje – których zwyczajnie nie miała prawa znać – również dlatego, ze ze swoimi pokazami wyjeżdżała i często swoich odpowiedzi udzielała całkowicie obcym ludziom.
Było o doświadczeniach osób, które widzą swoich zmarłych krewnych i inne postacie – na chwilę przed śmiercią.
Było o badaniach nad tymi doświadczeniami.
Streszczając się trochę – myślę, że „Życie po śmierci” Iana Wilsona to taki malutki podręcznik jak z naukowego punktu widzenia wygląda podejście do tematu życia po śmierci z najróżniejszych stron (oczywiście na rok 1989).
IAN WILSON ŻYCIE PO ŚMIERCI – PODSUMOWANIE
Trochę już o tej książeczce napisałem. Jestem pozytywnie zaskoczony i bardzo się cieszę, że na nią trafiłem. Oczywiście – ma już swoje lata i trzeba to mieć na uwadze – choćby dlatego, że od tamtej pory wiele się zmieniło. Dostęp do telefonów komórkowych (z aparatami) sprawił, że w sieci aż zaroiło się od „łowców duchów” tych szukających taniej sensacji, robiących budżetowe „amatorskie horrory” jak Dark Ghost Paranormal czy Tim Morov, ale też prawdziwych badaczy pokroju Midwest Ghost Hunter.
Lata minęły, zmieniło się więc też podejście lekarzy, pojawiło się więcej badań, wątpliwości i teorii.
Myślę, że bardzo dobrym pomysłem byłoby stworzenie o wiele grubszej książki tego typu – która byłaby jej kontynuacją, zawierająca materiały zbierane przez badaczy przez kolejne lata.
A jeżeli jeszcze jej nie czytałaś – nie zastanawiaj się nawet.
Oczywiście, tak, jak wspomniałem wyżej – ma swoje lata…. Ale myślę, że takie kompleksowe podejście, napisane bardzo prostym, przystępnym nawet dla największego laika językiem to świetne rozwiązanie „na dobry początek”.
Książkę zakupiłem za własne pieniądze. Treść powyższego wpisu jest od początku do końca prywatną opinią autora i nie jest to materiał w żaden sposób sponsorowany.
Komentarze: