Lyall Watson – Biologia Śmierci – Recenzja
Lyall Watson Biologia Śmierci – czy warto to przeczytać?
Dziś chcę CI opowiedzieć o mojej bardzo sentymentalnej podróży w przeszłość. Wiele razy napiszę dziś, że czegoś nie wiem. To nie będzie skromność na pokaz – ja faktycznie, realnie – wielu rzeczy po prostu nie wiem.
*Nie wiem, jak to się stało, że trafiłem na tego autora.
*Nie wiem, jak to się stało, że jako bardzo młody nastolatek znalazłem w ogóle tę książkę
*Nie wiem, jak to się stało, że jako osoba, która nie cierpi rzeczy używanych – kupiłem ją na znanym portalu aukcyjnym za swoje na tamte czasy ostatnie pieniądze.
*Nie wiem, jak to się stało, że jako chłopak, który wolał wagary od choćby najciekawsze przedmiotu szkolnego – postanowiłem czytać godzinami o biologi.
Tego wszystkiego po prostu nie wiem. Wiem za to coś o wiele ważniejszego. Wiem – i jestem tego pewien, że właśnie TA KSIĄŻKA zaszczepiła w moim bardzo młodym, kształtującym się jeszcze umyśle pomysł, że może jednak śmierć nie jest całkowitym końcem.
Jak to się u mnie zaczęło?
Zjawiskami paranormalnymi, życiem pośmiertnym i wszystkim, co z tym związane interesowałem się można powiedzieć od najmłodszych lat. I warto tutaj powiedzieć, że od najmłodszych lat miałem w sobie mnóstwo wątpliwości i sceptycyzmu.
Ten sceptycyzm czasem był we mnie większy, czasem mniejszy – zawsze jednak sprawiał, że wszelkie informacje związane z wiarą dawałem pod ogromną wątpliwość.
Duża doza niejasności, sprzeczności i mnogość różnych systemów wierzeń z całą pewnością też nie ułatwiały młodemu człowiekowi jakiejś własnej oceny tego wszystkiego.
Szukałem na własną rękę informacji, które w moim odczuciu byłyby jakkolwiek sensowne i udowodnione. Nie jestem człowiekiem, który kupowałby coś tylko i wyłącznie „na wiarę”, a już z całą pewnością nie informacje, które dla mnie wydawałyby się zwyczajnie nielogiczne.
Biologia śmierci – trudne początki
Jak wspomniałem na starcie w tym artykule – nie mam zielonego pojęcia jak to się stało, że zainteresowałem się akurat tą konkretną książką. Nie wydaje mi się, żeby ktoś mi ją polecił – podejrzewam, że sam ją znalazłem, ale jak? Nie wiem.
Mimo naprawdę silnych starań – kompletnie nie mogę sobie przypomnieć jak to dokładnie było.
W każdym razie w końcu dotarła do mnie. Na okładce półprzezroczysta twarz unosząca się lekko nad leżącą osobą. Moje myśli od razu poszybowały w stronę tego, co interesowało mnie najbardziej – będzie o duchach!
Pamiętam doskonale, jak ucieszyłem się, że w końcu przeczytam coś konkretnego. Książka o duchach, śmierci – o tym wszystkim, co mnie najbardziej interesowało!
…Ależ ja się wtedy zawiodłem!
Doskonale pamiętam, że po przeczytaniu pierwszych kilkudziesięciu stron byłem wyjątkowo rozczarowany! Garść ciekawostek historycznych, które akurat mi się podobały – ale umówmy się – nie były tym, po co przyszedłem….. I mnóstwo ciekawostek biologicznych – eksperymenty na zwierzętach i ich odczuwaniu, eksperymenty na roślinach i ich energi.
Nagle dotarło do mnie, że to wcale nie jest książka o duchach, to była książka pisana przez biologa – i to było w niej widać.
Dlaczego więc nie rzuciłem jej w kąt rozczarowany? Szczerze? Nie wiem! Jedynym rozsądnym dla mnie uzasadnieniem jest, że wydałem na nią dosłownie ostatnie pieniądze – a nie przelewało się u mnie. Więc – jak w myśl zasady, że jak się już zapłaciło, to trzeba wykorzystać – czytałem tę książkę nudząc się przy tym straszliwie.
Dopiero druga połowa poświęcona faktycznie zjawiskom, które nazwalibyśmy paranormalnymi wydała mi się ciekawa.
I tutaj doceniłem bardzo dość fachowe podejście autora.
Mój wrodzony sceptycyzm nie pozwoliłby mi w tamtym czasie zaakceptować i przeczytać czegoś, co nie ma jakichś logicznych, uzasadnionych podstaw.
Lyall Watson w swojej książce Biologia Śmierci postarał się, żeby czytelnik miał poczucie, że jego rozważania są jednak oparte o grunt nauki.
Do dziś pamiętam, że Biologia Śmierci zostawiła mnie z ogromnym niedosytem. Zainspirowała mnie, by wczytywać się głębiej, szukać dalej.
Tyle w zupełności wystarczyło, żeby mój młody umysł zapragnął poznawać ten świat coraz lepiej.
Kiedyś a dziś – czyli Lyall Watson Biologia Śmierci 16 lat później.
Do ponownego przeczytania natchnęła mnie ciekawość. Co prawa półka hańby liczy obecnie kilkanaście pozycji, a nawet nie chcę myśleć i liczyć ile tych pozycji czeka na mojej cyfrowej półce hańby (jakoś wciąż nie mogę się przekonać do czytnika ;p). Mimo wszystko kiedy zacząłem regularnie opróżniać moje półki z książkami rozdając je komu tylko mogę wiedziałem, że i na tą przyjdzie czas – choć trochę ją cały czas odkładałem „na później”.
Nie chcę trzymać zbędnej makulatury z raz przeczytanych książek, które mogą zainteresować kogoś innego, ale to nie tekst o minimalizmie. To tekst o powrocie do przeszłości.
Sięgając po Biologię Śmierci po raz drugi spodziewałem się tego, co zapamiętałem z pierwszego czytania – nudy do połowy książki i interesujących ciekawostek – od drugiej połowy.
Czy dobrze zapamiętałem? I tak i nie.
Można powiedzieć, że dobrze, bo konstrukcja książki jest taka, że pierwsza połowa jest o wiele bardziej biologiczna, niż duchowa – jeżeli mogę użyć takich skrótów myślowych. Czy to źle? Nie!
Największą zmiana jaka zaszła w międzyczasie we mnie jest to, że tym razem książka mnie swoją treścią zwyczajnie interesowała!
Oczywiście – umówmy się, nie jest wybitna, nie jest najbardziej konkretna, ale zrzucam to na barki tego, że jest z 1974.
Autor opisuje naprawdę interesujące badania nad świadomością u małp czy nad snem u kotów.
To ciekawe i myślę, że kiedyś po prostu tego nie doceniałem. Dziś jestem bardziej uważnym czytelnikiem.
Mam też swoje zastrzeżenia do książki. Nie oszukujmy się – autor usiłuje utrzymać czytelnika w przekonaniu, że czyta przemyślenia, które mają konkretne, uzasadnione naukowo stanowiska.
…I to by się autorowi prawie udało…….Prawie…. Gdyby nie wrzucanie pomiędzy poważne badania przykładowo Satya Sai Baby, który był do końca swojego życia postacią BARDZO kontrowersyjną.
Ja rozumiem, że im więcej przykładów, tym lepiej. Rozumiem, że przewodnią myślą, z którą mieliśmy być pozostawieni miało być tutaj to, że „magia” jakkolwiek ją rozumiemy dosłownie otacza nas z każdej strony.
Ja jednak zostałem po ponownym przeczytaniu jedynie z taką myślą, żeby bardzo uważnie dobierać przykłady, jakie się daje i zwracać ogromną uwagę na to, komu i w co się ufa – szczególnie, kiedy mówimy o rzeczach wagi ponadnaturalnej.
Biologia śmierci to stek bzdur i kłamstw?
Ktoś po przeczytaniu powyższego akapitu mógłby pomyśleć, że uważam, że Biologia Śmierci Lyalla Watsona to stek bzdur i kłamstw. Nic bardziej mylnego!
Jestem odrobinę rozgoryczony pomieszaniem poważnych nazwisk – z tymi mniej poważnymi. Badań, nad którymi każdy powinien się pochylić – i wrzucanie w to np. Uriego Gellera.
Bądźmy proszę poważni.
Mimo wszystko oczami laika – jest to pozycja, która pozwala zastanowić się nad tym, że nauka wcale nie jest obojętna wobec zjawiska życia po śmierci, że nauka nie jest obojętna wobec aury czy medycyny wschodu – o której tak niechętnie się dziś wspomina.
Finalnie – to nie jest zła książka! Nie żałuję, że wróciłem przeczytać ją ponownie – by bez żalu oddać ją kolejnej osobie.
Czy mogłaby być lepsza? Zdecydowanie. Czy mogłaby bardziej skupić się na nauce i faktach? Oczywiście! Ale to, że nie jest doskonała, wcale nie znaczy, że nie jest warta przeczytania.
Myślę, że dla osoby, która dopiero zaczyna swoją przygodę z interesowaniem się wszystkim, co ponadnaturalne i jest do tego sceptykiem, takim samym, jakim ja byłem mając te powiedzmy 13 lat…. Poleciłbym tę książkę. Nie, jako odpowiedź – bo odpowiedzi w niej na nic nie znajdziemy, ale jako pewnego rodzaju drogowskaz, który pokaże nam, że nie jesteśmy sami w swoich poszukiwaniach.
I pewnie – znajdą się lepsze drogowskazy, ale ten jest dla mnie o tyle wyjątkowy, że patrzę na niego przez pryzmat sentymentu. Trochę jak Ty, wspominając swój pierwszy samochód. Bądźmy obiektywni – to był złom.
…ale Twój.
Książkę zakupiłem za własne pieniądze. Treść powyższego wpisu jest od początku do końca prywatną opinią autora i nie jest to materiał w żaden sposób sponsorowany.
Komentarze: